Krótkie Histeryjki 2018-10-26

"Płomiennowłosa Shai"

Długość: 0 RSS

"Płomiennowłosa Shai" Rozdział I -Cisza W odległych czasach gildia magów nienawidziła tych, którzy magią się posługiwali bez ich wiedzy. Osobnicy takowi uważani byli za wielce szkodliwych dla interesów magii oraz gildii. Historia ta zaczyna się w dalekiej północy, gdzie pośrodku gór mieszkało plemię ludzi czczących ogień. Nie wiedzieli jeszcze oni że ich los jest już przypieczętowany. -Czarne chmury zbierają się nad górami północnymi, kończmy to szybko i wracajmy do Syrii, od tego mrozu sztywnieją mi palce. Powiedział Fryderyk do reszty drużyny. Fryderyk miał kruczo-czarne włosy niestrzyżone od bardzo długiego czasu. Niegolony czarny zarost, szare oczy wyprane z większości dostępnych ludziom emocji, przy których wzroku człowiek zupełnie zapomina o negatywnej temperaturze na zewnątrz i myśli tylko i wyłącznie nad swoim zamarzającym sercem. Ubrany w długi czarny płaszcz z mocno już zużytej smoczej skóry, jednakowa ciemność przyozdobiona jest czerwonymi łatami, na płaszcz narzucona gruba peleryna z futer lisów śnieżnych zniszczona przez różne substancje chemiczne. Kaptur wzorowany na kocie uszy zwykle nieużywany. Człowiek ten jest bardzo wysoki, lecz szczupły do przesady. Oszronionym łańcuchem przewieszonym skośnie przez tors, utrzymywana przy pasie znajduje się obita żelazem księga zaklęć. Pas chroniony jest trzema metalowymi płytami, na jednej z nich jest jedenaście przekreślonych linii. Spodnie przystające do ciała krojone na miarę i na końcu pancerne buty z nagolenicami w kształcie czaszek, z boków podszyte futrem. Całe ubranie jest przemoczone, lecz to wcale nie sprawiało że właściciel się trząsł. -Wszyscy mamy dość, nie musisz narzekać , zresztą do cholery jesteśmy magami lodu, jak ci temperatura nie pasuje wspomóż się zaklęciem. Rzekł Giovanni z przekąsem spoglądając na swoje ciuchy, które gdyby nie lodowa powłoka już dawno byłyby zimne i przemoczone. Giovanni Aligheri, krótko ostrzyżony blondyn z czystą twarzą oraz wysuniętym podbródkiem. Niebieskie oczy, bystre obserwujące wszystko dookoła. Ubrany w koszule z przewiązaną zieloną szatą maga w pasie, na koszuli z motywem spadających płatków śniegu naszyta jest pięcioramienna gwiazda, znak gildii. Bufiaste spodnie owinięte lnianymi owijaczami kończące się na drogich lakierowanych butach o wysokiej cholewie. Między uchem trzyma pióro. Elfia torba zdobiona w kwiaty spoczywa bezpiecznie na boku. -Wiesz przecież dobrze że moja magia służy destrukcji, zresztą nieważne widzę już dym. -Rękawice ci od krwi zakrzepłej zesztywniały, upodlili cię w radzie, która to już misja? -Ostatnia. -Spójrzcie! Zakrzyknął Palan, jest tak jak mówili. Twarz jego ma Jasno brunatne ulizane włosy oraz żywe zielone oczy. Palan ubrany był w opończe malowaną na ciepłe barwy z wystającymi frędzlami na dole. Pod opończą napierśnik segmentowany z płyt stalowych, u boku miecz. Spodnie wieloczęściowe w czerwieni i błękicie z jedną częścią czarną z gwiazdą gildyjną. Na stopach wygodne zgrabne elfie obuwie, którego nie powstydziła by się elfia kobieta.. -Ruchomy ogień utrzymywany w kształt smoków, no proszę niezłe sobie oświetlenie sprawili, dobra zsiadamy z koni, resztę przejdziemy piechotą. Giovanni zeskoczył z kulbaki i ze skrzypem wylądował nogami na śniegu, naciągnął skórzane rękawice, złożył ręce w znak i zaczął kreować kostur z lodu. -Rada mówiła że wszyscy z plemienia posługują się magią ognia co najmniej w stopniu mistrzowskim, dzieci też. Palan z gracją zeskoczył z swojego konia, zamachnął nogą o ziemie wzruszając świeży śnieg, następnie wykopał go wysoko w powietrze i począł tworzyć z niego line, liną z wody obwiązał wszystkie trzy rumaki do wystającej skały, gdy skończył lina zamieniła się w twardy, niemal niezniszczalny lód. -Nie możecie być chociaż trochę bardziej poważni? Fryderyk pogłaskał swojego konia, lecz ten zastrzygł uszami i odwrócił łeb w drugą stronę zraniony zimnem jego dotyku. Mag zaklął pod nosem, mechanicznym ruchem zsiadł z konia, kiedy jego stopy dotknęły ziemi, małe lodowe sople wybiły się z śniegu pionowo w górę. Wierzchowiec Fryderyka zaniepokoił się tym i zaczął rżeć. Giovanni uspokoił go znakiem. -Wybacz Ognik, ponosi mnie, Giovanni, Palan wybaczcie. Palan spojrzał na niego wymownie i nic nie odpowiedział, stali tak w ciszy przez jakieś trzydzieści sekund, w końcu zaczął Giovanni. -Każdy pamięta swoje zadanie? Dobrze zatem do dzieła i pamiętajcie, nie chcemy drugiego Il'jasiy. Pogrzebiemy tą wioskę i wszystkich jej mieszkańców w lodowym grobowcu historii. -No tak po to zabraliśmy ze sobą sławnego Fryderka, najlepszego czarodzieja klasy destrukcji i masowego mordu w całej akademii, pacyfikatora Dolnej Syrii, Zamieć Północy i w końcu jedynego maga, który śmiał postawić własne warunki kapitule, co więcej jedynego którego prośby wysłuchano. Wyrecytował z przesadnym patosem Palan. -Właśnie, wykonajmy tę misje i chodźmy każdy w swoją stronę. Giovanni z lekkim strachem spojrzał się na grobową twarz Fryderyka. Zamieć Północy uśmiechnął się podejmując grę -I mamy w swojej zacnej drużynie Palana, Najlepszego maga klasy karczemnej, masowego dziwkarza od Gradoburgu po Eithle'ie i w końcu jedynego maga, który potrafi obrazić starego Fryderyka z Sorro, bez utraty przy tym organów za obrazę odpowiadających. Dość pieprzenia, zróbmy to, dokonajmy mordu. Fryderyk i Palan podali sobie dłonie i razem spojrzeli się w stronę Giovanniego. -No i mamy wspólny consens, nie przebierając w słowach, w drogę. Trójka magów destrukcji zaczęła powoli zapuszczać się w głąb doliny, razem z nimi przemieszczały się chmury, zapowiadało się na zamieć. Rozdział II -Krzyk -Mamo! Mam zamiar pomóc w dzisiejszym święcie płomieni. -Ależ oczywiście, pamiętaj tylko żeby zabrać ze sobą smoczy język, kochanie nie zbaczaj z dróg, podążaj za pochodniami, a wszystko to by uniknąć zbliżającego się białego zimna. -Wiem mamo, nie zbacze z płomieni. -Jesteś moim najbystrzejszym ognikiem Shai. -Kocham cię mamo. -Wzajemnie. Ah! Cóż za piękny dzień w śniegu skrzy słońce, światło spada na nas z nieba i ogrzewa nas wszystkich. Miłe takie ciepło, ale trzeba je kontrolować, zbyt dużo ciepła może zranić nas tak samo jak zimno, do ognia nie można podejść za blisko trzeba mieć do niego szacunek i zaufanie. Dopiero kiedy poznasz ogień możesz go dotknąć, ale twoje serce musi być czyste, inaczej twoja wina zajmie się płomieniami a twoje ciało spłonie. Skórzana kurta, buty oraz szyty szalik z zimnych krain. Czapki nie potrzebuje, jako okryciem dziewczyny są włosy. Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wychodząc na ganek zgasiłam swoją żagiew, znak tego czy jestem akuratnie w domu, a mnie nie ma. Po mojej prawej zawsze utrzymuje swojego ognika, mam już w końcu osiem lat! Kulka światła wesoło podrygiwała w górę i w dół kiedy schodziłam kamiennymi schodkami do centrum naszego ogniska. Idąc tak pomiędzy domami przyjaciół moich przekazywałam gesty oraz płomienie powitania, sąsiedzi odpowiadali i nasze witające płomienie łączyły się w połowie drogi by rozprysnąć się potem na setk.. tysią... dużo kolorowych iskierek opadających na ziemie. Cała ta scena upiększana była przez wczesny śnieżek bo światło mieniło się i odbijało od śniegu dodając powitaniom dodatkowego uroku. Przechodziłam akuratnie koło naszego domu łowców, pomachałam mojemu ojcu. Mój tato jest jednym z największych łowców wioski, wielokrotnie pytałam się go kiedy pozwoli mi towarzyszyć mu na polowaniach, ale on zawsze narzekał że nie potrafię kontrolować swojego ognia na dostatecznym poziomie, że nie jest zbyt jasny, i czasem wpada w swój własny żywot. Ale ja wiem, że on po prostu się o mnie boi. Raz napadły na mnie białe wilki, poradziłam sobie z nimi, ale przez przypadek podpaliłam drewniane części domu. Właściwie to dobrze to wyszło ponieważ wilki uciekły, ale widziałam jak one po prostu dokonały taktycznego odwrotu! Posiłki wezwały i chciały już się na mnie rzucić, gdy z podpalonego domu wybiegł dorosły i mnie uratował. Ojciec mówi mi ciągle że muszę bardziej popracować nad kontrolą, ale sama widziałam jak on traci panowanie nad swoim ogniem. Myślę że kontroli ognia uczy się przez całe życie, to się o mnie martwi na pewno, a nie że ja bym rady nie dała. Ja bym chciała tak kontrolować ogień, mogłabym wtedy robić tak jak matka, i nie kąpać się w wodzie ale spowijać się oczyszczającym płomieniem, za młodu mama mnie tak czyściła ale teraz troszeczkę wstydzę się o to prosić, mam już osiem lat! Dotarłam na miejsce. W środku naszej wioski mamy taki wielki plac wyciosany w samej górze. Na środku placu jest taka kamienna Czara wielkości mojego domu, a w czarze płonie wieczny ogień. Ten płomień jest utrzymywany przez moją mamę i mamę mojej mamy,i ja będę go utrzymywała kiedy osiągnę dojrzałość. Moja mama jest najlepsza w posługiwaniu się światłem i płomieniem. Tutaj organizujemy większość świąt, dzisiaj na przykład będziemy mieli święto płomienia, wierzymy bowiem że tam na górze w nieboskłonach istnieje Płomień który wszystko zaczął, i nie chodzi mi o słońce!Ten Płomień jest niewidzialny oczami. Słońce jest zdradzieckie i chaotyczne, a Płomień sprawia że ogień słońca nas nie niszczy. Taki Płomień potrafi kontrolować nawet słońce/smoka! Nasza władza nad ogniem nie pochodzi też od nas samych ale od tego Płomienia, a wiele jest innych fałszywych płomieni i czasem trudno jest rozpoznać ten dobry. Energia z nieba wybiła na skale w północnej części naszej wioski zasady, których przestrzeganie ma zapewnić nam ciepło nawet po śmierci! Ach ale ja się zapuszczam w te swoje rozmyślenia, a tutaj już wieczór się zbliża i coraz coraz bliżej do święta. -Shai, witaj shai widziałaś może Greja? Ta miła pani to Sitrejna a Grej to jej mąż i strażnik granic naszego ogniska. -Nie, nie widziałam go dzisiaj, czyż nie jest jak zwykle na swoim posterunku ? -Hmm, ale białe zimno, naprawdę ciężko pracuje mój Grej, a co tam u twojej mamy Shai? Powiesz mi może co zaplanowała na święto? -Ta-jem-ni-ca Wysylabizowałam to żeby podkreślić słowa swojej mamy. -Ah rozumiem, szkoda... Nazwałaś już go? Sitrejna spojrzała się na mojego ognika. -Tak,nazwałam go Truf, jak myślisz Grej pokaże się na święcie czy będzie dalej siedział na tej swojej wieży? -Takie jest jego zadanie Shai, liczyłam że chociaż będzie szedł do domu, po ciepłą odzież i złapie go na placu, wygląda jednak na to że będę musiała przynieść mu ją osobiście. -Może ja pójdę? Do święta jeszcze troszkę czasu musi się wypalić, a ja i tak się n... -Nie, naprawdę nie trzeba, dziękuje za rozmowę i do zobaczenia na święcie, ciepła Shai. -Ciepła Sitrejo. Reszta czasu do święta wypaliła się mi na pomocy w przygotowaniach. Tam ustawić trochę drewna, tam przenieść kamienną ławkę, podgrzać wodę, takie tam proste sprawy. Wreszcie nadszedł zmrok, słońce fałszywiec kompletnie chowało się za horyzontem ,tylko jego światło wciąż padało na księżyc, lecz jest takie światło o wiele słabsze i tylko dzisiaj można zobaczyć prawdziwe światło między tym złym. Jest święto należy się bawić! Kolorowe światełka stworzone przez adeptki mojej mamy rozświetliły ciemności, na samym środku placu dom łowców tworzył z swojego ognia postacie straszliwych zwierząt i ludzi walczących ze sobą, ognie na pochodniach. Zwykle wolno sobie palące, teraz rozszalały się i zaczęły wymieniać się swoimi miejscami z innymi pochodniami! Moja mama stanęła przed czarą, i zaczęła powiększać znajdujący się weń płomień do ogromnych rozmiarów, tak iż zakrył on prawie ułudny księżyc!Światło z wielkiego płomienia oświetliło całą północną górę. Wszyscy tańczyli, bawili się, jedli i pili. Widziałam jak chłopacy oświadczali się dziewczynom a ich płomienie delikatnie się sprawdzały, widziałam starców których zwykle słaby ogień, wybuchał tysiącami barw i odcieni. Przepiękna gra świateł, w uszach muzyka i świst. Nogi same poderwały mi się do tańca, nawet udało mi się podpić troszeczkę ognistej wody z kamiennego stołu, w końcu pomagałam ustawiać czary. Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Na oświetlonej górze północnej pojawiły się trzy rozciągnięte cienie. Przez chwile myślałam że to mi się tylko przywidziało ale cienie zaczęły się powiększać i rosnąć coraz szybciej i szybciej, potem zatrzymały się i zobaczyłam silne niebieskie światło dobywające się z miejsca dawnych cieni, rozdziawiłam swoje usta. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego światła, a potem przyszło białe zimno, ale nie stopniowo jak zwykle przychodzi, to było jak podpalenie paliwa, niemożliwy chłód przeszył moje serce i głębie mojego ducha, całe ciepło uleciało z mojego ciała. Nie mogłam dobyć z siebie głosu. Białe zimno zamieniło się w białą śmierć... śnieg zmienił się w ostre jak brzytwa kawałki lodu. Widziałam krew ,przecięte ciała, muzyka wesołości i ciepła ustała, zaczął się mrożący krew w żyłach krzyk. Rozdział III-Bełkot Zaklęcie siódmego stopnia, lodowa zamieć połączona z prawdziwą zamiecią w sprzyjającym żywiole wytworzone przez trzech arcymistrzów kręgu magii wody, oraz najlepszych gildyjnych magów destrukcji. Efekt był niewyobrażalnie mocniejszy niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Fryderyk stał tak przerażony własnym zaklęciem, nie dłużej jednak niż przez chwile, używając prostej konstrukcji spowił swoją twarz lodową maską w kształcie ludzkiej czaszki, jedynym budującym zaklęciem jakiego się nauczył. Dotknął swoimi rękami ramion towarzyszy, i jak na bezgłośną komendę, wszyscy razem weszli w krzyk. Zamieć zmiotła z nóg i położyła na ziemi około dziewięćdziesiąt procent ofiar. Reszta zdążyła wytworzyć tarcze magiczne, ale były to prymitywne tarcze, nie umywające się do tych których uczą w kapitule. Magowie destrukcji nie musieli więc nawet używać broni konwencjonalnej. Dwóch dorosłych mężczyzn krwawiących w skórzanych kurtach zagrodzili drogę Fryderykowi z Sorro, Zamieci północy i to był ich błąd. Z rozwartych dłoni arcymaga posypały się lodowe sople o ostrości porównywalnej do żyletki balwierzy królewskich z Syrii. Żyletki wbiły się w ciało dwójki nieszczęśników niczym nóż w masło, jednak zdążyli oni rzucić we Fryderka dość wredną kulą ognia. Trafiła ona w prawe ramie niszczyciela i spopieliła doszczętnie lisie futerko. Rzeźnik z Sorro z niesmakiem zdjął z siebie płonącą część odzieży , podczas gdy dwóch łowców wioski ognistych wykrwawiało się na ziemi. Następnym celem była płonąco-włosa kobieta stojąca na środku placu, rynku miejskiego? Kobieta nie miała na sobie ani zadrapania a wokół niej latały ogniste smoki, ogniki oraz salamandry. Zamieć północy stanął i przez chwile podziwiał poziom kunsztu, łaknął jej każde zaklęcie swoim wzrokiem, wiedział bowiem że za chwile już ich nie zobaczy. Pierwszego smoka przyjął na siebie. Spopielił smok mu czerwone łatki, ale smoczy płaszcz posiada bardzo wysoką odporność na żywioł czarodziejki. Kiedy kobieta chciała wysłać w stronę Fryderyka dwie salamandry. Arcymag zaczął prawdziwą walkę, obydwie ręce z rozmachem włożył w śnieg i tworząc na ziemi niewidzialny dla kobiety znak przywołał lodowe odłamy o wysokości dwóch metrów które z odstępem jednego metra pojawiały się od siebie i w stronę kapłanki wioski. Dwie salamandry zręcznie przeniknęły między lodowymi przeszkodami i rzuciły się na Arcymaga z Sorro z obydwu jego stron. Kąsały go w zbrojenia na pasie, co sprawiło że te rozgrzały się do czerwoności i przepalać się poczęły przez smokowy płaszcz. Zamieć Północy przerwał zaklęcie i pochwycił obydwie salamandry swoimi dłońmi spowitymi zaklęciem śmiercionośnego zimna. Salamandry zaczęły powoli znikać, w powietrzu czuć było gotującą się krwią. Podczas całego tego zdarzenia za plecy Fryderyka zakradła się ledwo żywa czarodziejka i ostatkiem sił wycelowała w jego głowę pociskiem ognia. Kocie uszy na kapturze nie były jednak dla wyglądu, Fryderyk zdążył chwycić umierającą salamandrę za kark i rzucił nią za siebie. Wśród krzyku, usłyszał krzyk jeszcze straszniejszy, krzyk kobiety spalanej żywcem. Zaklęcie ognistej strzały wypaliło jednak choć słabsze, zniszczyło ono kompletnie lodową czaszkę ochronną Fryderyka z Sorro. Arcymag odwrócił się i swoimi rękami objął umierającą kobietę zamieniając ją tym samym w bryłę nieżywego lodu. Ścisnął potem swój uścisk i bryła pękła na tysiące krwiście czerwonych kawałków mieniących się miriadom świateł z pochodni. Dopiero teraz Rzeźnik Gildyjny przypomniał sobie o gorących ochraniaczach wokół swego skwierczącego pasa. Chwycił za pasek, zerwał go i cisnął w ciemność. Rozgrzany do czerwoności metal przepalił całą smoczą skórę w tych miejscach. Fryderyk podniósł swoją opancerzoną nogę i z całej siły uderzył nią o ziemie, przywołując tym samym potężny filar pod swoimi stopami. Filar wyniósł go około 2 metry nad polem bitwy. Uważnie, niczym sęp szukał swojego przeciwnika wśród krzyku i masakry. Znalazł ją, odpierała swoimi ognikami wodę zaklęcia Palana, ustawiła się do Zamieci północy plecami. Arcymag przygotował zaklęcie poprzez podniesienie ręki jak do rzucania oszczepem, w której zresztą po chwili pojawił się prawdziwy oszczep. Tyle że zbudowany z lodu. Wziął głęboki oddech, wycelował i trącił oszczepem używając całej swojej fizycznej siły. Zaraz po wyrzucie, wyczarował w powietrzu ostre kawałki lodu i rozkazał im spaść prosto na niczego nie świadomą kobietę. Nie było to jednak potrzebne, gdyż lodowa włócznia nie zawiodła swojego wykonawcy i przeszyła barbarzyńską kapłankę. Kobieta wybuchła ogniem, tworząc przed sobą coś na rodzaj chaotycznej kuli ognia, ale nie zdążyła dokończyć zaklęcia, jej puls ustał i padła nie żywa na ciała swojego prymitywnego plemienia. Fryderyk zniszczył swój filar i zeskoczył na dół. Podszedł do Palana, podali sobie ręce, Palan wskazał kierunek i oboje zobaczyli Giovanniego odgradzającego się lodową ścianą, murem przed grupą plemiennych łowców. Palan namalował krąg na ziemi, po oczyszczeniu jej ze śniegu i ciał za pomocą prostej magii powietrza i razem przystąpili do wywoływania potężnego czaru. Giovanni krwawił z prawej ręki, cholerni magowie ognia, oślepili go blaskiem flary, podczas gdy jeden z nich rzucił w niego zakrzywionym nożem myśliwskim. Na szczęście ścianę wytworzył przed utratą kontroli nad ręką. Teraz starał się uleczyć swoją ranę desperacko oglądając się na obydwa krańce muru, czy jeszcze go nie obeszli. Wtedy zobaczył Giovanni wielką kule śnieżną , która rosła co sekundę i rosła. Kula śnieżna została pchnięta przez nagły poryw wiatru i stratowała wszystkich przeciwników arcymagów. Dla pewności Fryderyk wytworzył nad ciałami stratowanych deszcz lodowych ostrzy. Potem wszyscy razem stanęli na placu w środku tej zapomnianej przez bogów wioski i zaczęli wspólnie tworzyć kolejne zaklęcie siódmego kręgu magi zimna. Zaklęcie totalnego zera. Zabiera ono strasznie długo czasu, czasu, który zwiększa się wprost proporcjonalnie do obszaru działania, nie można dopuścić żeby ktokolwiek przerwał tworzenie czaru, gdyż jakby którykolwiek z magów stracił koncentracje, wpuścił by on temperaturę do własnego ciała, co oznaczałoby pewną, niechybną śmierć. Na szczęście nikt magii nie przerwał i absolutne zero spowiło wioskę, wioskę której nigdy nie powinno być na mapach Syrii. Na wszelki jednak wypadek, arcymagowie obchodzili całą osadę aż do rana w poszukiwaniu niedobitków. Giovanni przywołał magicznie komunikator z Kapitułą, przekazując informacje oraz obraz o podbiciu wioski, co najprawdopodobniej uratuje interesy magii przed przypadkowością braku kontroli Kapituły nad kimkolwiek. Rada Magii wyrzekła jednoznacznie że Fryderyk z Sorro zamiecią północy znany został oczyszczony ze wszelkiej przysięgi i jest teraz wolnym magiem z pełnym zakresem swobody. Fryderyka zwaliło to z nóg i jeszcze przez godzinę nie mógł się ruszyć. W końcu jednak otrząsnął się i pożegnawszy się z grupą arcymagów destrukcji żywiołu lodu udał się w swoją stronę. Szedł tak i prawie już opuścił tą przeklętą wioskę, kiedy usłyszał odgłos człowieka. Nie mógł w to uwierzyć, biorąc pod uwagę moc zaklęć, jakie były użyte wczorajszej nocy. Nikt ale to absolutnie nikt nie miał prawa przeżyć. Słyszał jednak wyraźnie czyiś przytłumiony głosik. Rzucił się Fryderyk z Sorro w stronę tego głosu. Stwierdził iż dobiega on spod zamarzniętych ciał. Począł więc przerzucać je za pomocą magii. Po chwili dokopał się do małej dziewczynki o czarnobrunatnych włosach i ciemnobrązowych oczach. Które teraz wpatrywały się na twarz Pacyfikatora południowej Syrii. Fryderyk chwycił się za swoje włosy i spróbował je sobie wyrwać, zaczął kulić się w spazmach i rzygać. Wreszcie jestem wolny, nie muszę nikogo zabijać, Boże jeżeli istniejesz czy to ma być moja kara? Dobrze, zatem zrobię to czego nikt nie zrobił. Ja Fryderyk z Sorro zwany zamiecią północy, wychowam to dziecko wymarłej rasy jak swoje, osiądę i będę żył spokojnym życiem do końca! Fryderyk przestał szaleć, poprawił swój smoczy płaszcz pochylił się nad niemożliwym i najczulej jak potrafił zapytał się jej. -J..jak s..się n..nazywasz? Dziewczynka cały czas miała rozwarte usta, a teraz wydał się z nich głos. -jmskthelm Sjhlabi Bełkotała, było jej śmiertelnie zimno. Zamieć północy rozpiął swój płaszcz, podniósł dziewczynkę i wtulił ją w swą odzież. Smoczy płaszcz generuje naprawdę dużo ciepła, ale ciepła nie było już dla tej dziewczyny. Dla tej dziewczyny był lepki, mokry strach który przytwierdzał się do gardła i zamiast słów wychodził... Bełkot. Rozdział IV-Sensowna mowa Ciemność, światło, ciepło, cieplej, gorąco. Feerie świateł i ciepła, światło porusza się zachęcająco. Słowa tlą się powoli w wirującym powietrzu, nagle ogniskowanie i skupienie. Niebieskie światło inne niż inne, potem mrok, ciemność i wilgoć. Przerażające zimno próbuje złapać mnie swoimi łapami, lecz ja schowałam się w cieple i ciemności, w totalnym mroku. Wszystkie wydarzenia stają się tylko odbiciem i odblaskiem na warstwie czegoś, czegoś co mnie otacza. Próbuje tego dotknąć, ale moje ręce zapadają się tylko w miejsce w którym była ściana. Potem przychodzi ostrość, zobaczyłam twarze, nieżywe twarze patrzące się pustym wzrokiem w jednym kierunku, oraz nienaturalnie wygięte ciała i wtedy. Obudziłam się niesiona na koniu. Wolno otworzywszy oczy, zaczęłam rozglądać się na około. Byłam przywiązana do kulbaki mocną liną, zawinięta w coś co wyglądało jak śpiwór,koń pochrapywał lekko, kiedy poruszał się wciąż do przodu. Poczucie ciągłego ruchu, choć wolno. Śmierć? Umarłam? Dla sprawdzenia wzięłam głęboki oddech, tak iż pochyliłam swoją głowę do tyłu i zobaczyłam śmierć. Odzianą w czarny płaszcz, z równo czarnymi włosami, a kolorowi przeczyły czerwone łaty. Żeby mnie nie usłyszał jak miałam ziewnąć zasłoniłam swoje usta rękawem kurty i wtedy zobaczyłam czerwone łaty! Czerwone łaty na moim ubraniu, z zaskoczenia i przerażenia krzyknęłam. Wtedy, ten który był za mną spojrzał się na mnie i zobaczyłam oczy i przypomniałam sobie wzrok człowieka który nie jest człowiekiem. choć oddychał jako i ja on nie jest człowiekiem. Zaczęłam szarpać się w swoim posłaniu, które stało się więzieniem, byłam więźniem? Dałam się złapać ? Co się mogło stać że byłam prowadzona na kulbace konia przez samo ucieleśnienie śmierci? Więzy nie chciały dać za wygraną, usłyszałam wtedy że coś mówi, słowa nie dotarły do mnie jednak. Użyłam więc ognia by je przepalić, z moich rąk wydobyły się płomienie, spowijające line, zagłuszające kolejne wypowiedzi cienia. Lina nagle przerwała się i spadłam z kulbaki, spazmatycznymi ruchami wyszarpałam się ze śpiwora i stanęłam na nogach. wyprostowałam swoją posturę i spojrzałam na słońce. Promienie światła spowiły moją twarz, w świetle znalazłam prawdę, chłodną i nieprzeniknioną ciemną, lepką krwawą prawdę. Płomień zgasł ze świata i zostałam sama, sama ,sama, sama, sama, sama. Ja i ciemność. Twarze patrzą się na mnie miejscami, w których powinny spoczywać oczy. Nie miały ust, ale widziałam zdziwienie i strach w zmarszczkach na konturach tego, co oświetlał mój ognik, Ognik! Spróbowałam obrócić się w stronę, z której dobywało się słabe światło i poczułam zimno stali przy szyi. Przerażające zimno. Otworzyłam swoje usta, i spytałam się CZEMU? Jak na rozkaz cała sala wypełniła się oślepiającym światłem. Potężne uczucie nieswojości na sekundę zniknęło, a potem. Obudziłam się, zauważyłam cztery ściany z lodu zbudowane, mnie otaczające. Już myślałam, że stalowe szpony rozszarpią moje ciało, kiedy poczułam mocno grawitacje. Ktoś wysadził mnie z konia. Czułam mocne chude ręce, kiedy postawił mnie na ziemi. Mogłabym przysiąc że usłyszałam szczęk żelaznego mechanizmu w tym nienaturalnym ruchu, zobaczyłam i ujrzałam jako przede mną stanął w czarnym płaszczu na którym to jednak dysonansowały łaty czerwone. Mamrotał coś, zamachnął swoją długą szczupłą ręką z prawego ramienia i widziałam na własne zmęczone oczy jako śnieg i lód usłużnie zaczęły przemieszczać się powolnym ruchem i fortyfikować cztery ściany. W środku czterech ścian powstała goła ziemia na której ślady widać było młodej trawy. Choć ta przy butach czarnego płaszcza zaraz zdechła. Wzrok swój na dół skierowawszy nie zauważyłam ja jak kościana ręka dotknęła mojego ramienia, co mnie zresztą przestraszyło i cofnęłam się kroków parę od czarnego rękawa z czerwonymi łatami. Plecami moimi dotknęłam jednej z czterech ścian i zrozumiałam. To pułapka, ten człowiek nie ma wobec mnie dobrych zamiarów, odwróciłam więc głowę. Na murze zobaczyłam nieregularności, po których mogłabym uciec z tego lodowego miejsca. Więc chciałam nogę podnieść coby tam wejść, udało mi się i już wspinałam się po mroźnym murze. Kiedy to poczułam mocne szarpnięcie przy kostce mojej, spadłam. Znowu grawitacja dała o sobie znać. Kiedy wylądowałam w ramionach samej śmierci. Tyle że śmierć nie łapie kogoś w ramiona a jeno tako słyszałam zabiera go ze sobą za rękę. Co dziwne było że spojrzałam się na twarz trzymającego mnie mężczyzny i zobaczyłam kompletną rezygnacje i jakoby na oczach miał przepraszam wypisane, tyle tylko że oczy jego nie mogły przecież przepraszać. Trzymał mnie tak w niezręcznej ciszy, zrobiło mi się zimno, zobaczył to on i wtulił mnie w swój płaszcz z czerwonymi łatami. Płaszcz okazał się być dziwnie ciepły .Niezręczność się lepiej w cieple spędza więc tak jeszcze chwile pozostałam. Zdarzyło się wtedy coś czego się nie spodziewałam. Osoba trzymająca mnie w swoich ramionach przemówiła do mnie. Zapytał się mnie głębokim głosem czy nie chciałam bym się wykąpać i czy nie jestem spragniona. Przytaknęłam. Sięgnął do torby zawieszonej na koniu, wyciągnął z niej jakieś flakony ze świecącym płynem, płyn pięknie oświecił cztery lodowe ściany. Światełka tańczyły sobie wesoło po czterech ścianach. Wytachał z torby zawinięte w pakunek suszone mięso oraz menzurkę. Jeden flakonik otworzył i wylał na ziemie, gleba się świecić zaczęła, płyn wsiąknął tak do środka i zrobiło się niezwykle ciepło. Mężczyzna wręczył mi mięso i napoje. usiadłam na miłej ziemi i zabrałam się do jedzenia. Drugą butelkę zabrał ze sobą, przechodząc przez lód niczym duch. Zresztą wszystko co się tu dzieje musi być snem. Zjadłam chyba najwięcej w całym swoim króciutkim życiu. Czułam się jakbym od paru dni nic w ustach nie miała. Napoje które mi przyniósł były bardzo soczyste i dobre. Minęło tak troszkę czasu i noszący czarny płaszcz w czerwone łaty wrócił przechodząc przez ścianę, chwycił mnie za rękę i powiedział "chodź". Poszłam i przeszłam przez lodowy solid, widziałam wnętrze murów, wszystkie pęknięcia i wcięcia opisałabym to tak dłużej ale trwało to tak krótko. A to, co zobaczyłam było jeszcze bardziej zdumiewające. W śnieżnym krajobrazie w czasie zimy, znajdował się parujący od gorąca zbiornik wodny. Prawdziwa gorąca woda pośrodku śniegu! Władca zimna wręczył mi czerwoną szatę i ręcznik, po czym wrócił do swojego zamku jak zjawa. Ja rozebrałam się czym prędzej i zanurzyłam swoje ciało w cudownej ciepłej kąpieli. Zrobiło mi się bardzo przyjemnie i dobrze i spokojnie, że dopiero teraz poczułam jak zmęczona jestem. Woda i powietrze miłymi wielce mi były. Sprawiły one, że moje powieki powoli poczęły się zapadać i myślałam tak sobie. Zasnąć podczas snu oznacza obudzenie się, a więc piękne zakończenie tego dziwnego snu. Kiedy tylko zamknęłam oczy zobaczyłam jednak lepką ciemność, moje ciało ogarnął chłód i jakaś ukryta cicha myśl stawała się coraz i coraz głośniejsza. Próbowałam więc się obudzić lecz zmęczenie mojego ciała i umysłu wzięło górę. Morderca! Słowa te niczym światło porannego słońca, zstąpiły wprost na moje oblicze. Dlaczego akurat w środku polowania? Łowcy okrążyli wielkiego czarnego wilka, wilk miał łapy i paszcze brudne od krwi oraz ziemi. Krew należała do młodej kapłanki zbierającej zioła w górskiej dolinie. Wilk wygłodzony był długą zimą, więc zapuścił się w tereny mieszkalne. Tak się po prostu złożyło że mała ludzka dziewczynka jest łatwym celem dla wielkiego wilka i skończyło się tak jak kończą się takie spotkania. Dziewczyna została śmiertelnie skrzywdzona. Podczas walki kapłanka wykrzesała jednak całkiem pokaźną jak na jej wiek kulę ognia. Płomienie paliły ciało istoty i zmusiły ją do odwrotu, zielarka doczołgała się do wioski. Jednak nie dała rady przeżyć, za bestią została wysłana grupa myśliwych w tym wielki łowca Shai z rodu Płomiennowłosych. Spojrzałam się w ślepia chudego psa i zobaczyłam przepraszający wzrok. Żałośnie wyglądało to stworzenie, jednak ten zrezygnowany sposób spoglądania sprawił że żaden z łowców nie mógł zdobyć się na dobicie potwora. Wilk zauważył chwile nieuwagi swoich adwersarzy i rzucił się wprost na mnie. Powalił mnie swoją siłą i zaczął gryźć moje ciało, jednak tam gdzie zaatakował zamiast krwi pojawiały się czerwone łaty. Zniknęli też łowcy, myśliwi. Zostały zamiast tego ciała zamrożone na kość. Drzewa z doliny wyglądały bardziej jak pochodnie, a wilk atakował coraz bardziej, chociaż nie czułam bólu. Wtedy zrozumiałam, że matka zostawiła mi smoczy język, który zawsze chowam w ukrytej kieszeni swojej kurtki. Zakrzywiony elegancki nóż z rękojeścią zdobioną na głowę smoka, prezent dla każdej małej dziewczynki na jej siódme urodziny. Każda dziewczyna powinna umieć się bronić. Wtedy to Wilk zamachnął się swoją poranioną łapą wprost w stronę mojej głowy i nim uderzenie dotarło do celu. Obudziłam się. Księżyc znajdował się wysoko na niebie. Jego światło zwykle tak przeze mnie nienawidzone, teraz przyniosło mi pewną otuchę. Zobaczyć mogłam wtedy w lodowej tafli czterech ścian swoją twarz. całą spoconą i inną. Gdzie jest mój język? Powinien być w ukrytej kieszeni kurtki skórzanej zrobionej przez moją mamę. Ale ja nie nosiłam tej kurtki. Miałam za to na sobie czerwoną szatę z łatami o tej samej barwie. Szata była koloru krwi. Wstałam ze swojego śpiworu i zaczęłam rozpaczliwie szperać po torbie podróżnej zawieszonej na końskiej kulbace. Wreszcie udało mi się znaleźć moją skórzaną kurtę, też miała na sobie czerwone łaty, czy wszystkie ubrania które mam tak wyglądają? Chwyciłam mocno język smoka w obie dłonie. Dobrze mogę się bronić, żaden wilk już mnie nie rozszarpie. Wtedy dotarło do mnie, to co chciał przekazać mi płomień. To nie ja byłam rozszarpana przez wilka, wilk zabił wszystkich innych poza mną, przecież ja mam swój język... wszyscy moi bliscy zostali zamordowani przez tego człowieka! Po co zostawił by mi jednak broń. Jeżeli poprzedni sen miał znaczenie, to wszystkie ostatnie sny je miały. Ten... szkielet nie chce mojej krzywdy, ale wybił całe moje ognisko. Płomień sprawiedliwości powinien pochłonąć jego ciało i dusze. Krew za krew! wzniosłam mój sztylet wysoko w górę nad śpiącym władcą lodu i zimna. Lecz moc płomienia zatrzymała moje ręce przed dokonaniem ostatecznego ruchu. Mam mu wybaczyć ? Mam wybaczyć mu coś takiego ?! wybaczyć? Nie przyjmuje tego! Jeżeli mam przebaczyć mu tak straszny czyn, dokończę jego dzieło! Zamknęłam oczy i z całej siły zamachnęłam się sztyletem w swoją pierś. Jednak za bardzo zamachnęłam się i cios sztyletu trafił w mur czterech ścian. Dłonie opadły mi bezsilnie wzdłuż tułowia i zaczęłam płakać. D-d-dlaczego nie mogę odebrać swojego własnego życia? Powinnam być w stanie zrobić chociaż tyle. Płomieniu, daj mi zrobić chociaż tyle... głos załamał mi się i nie myślałam już o niczym, pochlipywałam tylko w zimnej ciszy. Usłyszałam odgłos skrzypiącego śniegu pod stopami kilku ludzi. Ktoś podchodził pod cztery ściany, ktoś kto nie mógł mieć dobrych zamiarów pośrodku lodowego pustkowia o północy. Jeżeli ja nie potrafiłam się obronić i nie mogę pozbawić się ciepła. Co to znaczy? Potrzebuje więcej czasu, a do tego potrzebuje obrońcy. Chwyciłam bukłak z wodą i wylałam go na twarz czarnej zjawy, oprawcy mojego ludu. Obudził się on prawie natychmiast, poczułam silną energie magiczną przechodzącą przez ziemie, mężczyzna podniósł się spojrzał na mnie, dokładniej patrzał się w stronę sztyletu leżącego na moich kolanach. Po czym rzekł do mnie "Mogłabyś wytworzyć kule światła nad naszą fortyfikacją, czarodziejko ognia?" Potaknęłam przytakująco swoją głową. Wypowiedziałam prostą formułę, złączyłam swoje dłonie, a potem delikatnie i z gracją wypuściłam jasną, potężną kule stabilnego światła nad czterema ścianami. Wysoko w niebie. Kiedy ja tak rzucałam zaklęcie zauważyłam jak on ściąga z konia wielką zdobioną kusze i za pomocą magii przywołuje na niej bełt, wykonany z lodu. Podszedł potem do muru czterech ścian. Pod sobą stworzył on podest, poszerzył też lekko otwór w lodowej barierze. W tym właśnie momencie moja kula światła wisiała na górze, zasłaniając fałszywy księżyc. Władca zimna uklęknął na podeście z wielką wprawą, ruchem mechanicznym podniósł kusze do swojego policzka i wystrzelił. Widziałam, jak dźwignia spustowa została rozluźniona, szybkie machnięcie ręką i w łożu pojawia się kolejny ostry jak igła bełt zamrożonego zimna. Wtedy usłyszałam krzyki ludzkie i jeden naprawdę przerażający wrzask, nie było wątpliwości strzała trafiła w swój cel. Krzyk nie ucichł, a już drugi bełt został wysłany w stronę nocnych gości. Zauważyłam, że tamci do których strzelał zaczęli nas okrążać, powiadomiłam go o tym, na co on powiedział tylko "Utrzymuj zaklęcie, będę cię bronić".Wrogowie nasi, podeszli pod mury czterech ścian, słyszałam ciężkie buty wspinające się na kondygnacje. Ucieleśnienie mrozu odłożył swoją kusze, stanął w pozycji wyprostowanej, wziął głęboki oddech i dotknął jednej ze ścian. Ściana ta złączyła się ze wszystkimi, i momentalnie wygładziła, usłyszałam dźwięk spadających wojowników i odgłos łamanych kości. Potem zaś słowa "Mówiłeś, że będzie wyczerpany po akcji". "Mój kręgosłup!ARGHH"."Miał też spać".Płaszcz czerni, zakołysał się na swoich nogach i oparł o mur, spojrzał się w moje oczy i powiedział "skurwysyny mają racje,nie mam już sił magicznych". Przeraziło mnie to wielce, spytałam się czy może prowadzić konia, potwierdził. Sprowadziłam więc kule światła niżej i wytłumaczyłam mu swój plan. Plan mój jest taki, uciekamy konno przez dziurę w ścianę, dziurę wypale kulą ciepła z poprzedniego zaklęcia. On nie dał żadnego znaku że zgadza się na mój pomysł, wsiadł tylko na konia pakując najważniejsze przedmioty. Sprowadziłam zaklęcie na ziemie, i uderzyłam w nie kulą ognia, przez co ognik zaabsorbował energie i był w stanie zdetonować ją w wybranym przeze mnie miejscu. Ustawiłam go przy murze, wsiadając na konia przed niego i wyzwoliłam energie magiczną. Kompletnie zrujnowało to lodową powłokę. zauważyłam jak przerwał jakieś zaklęcie na koniu, zaciągnął lejce i pognaliśmy tak na łeb na szyje przez śnieżne pustkowie między szczątkami muru i zdezorientowanymi bandytami. Obejrzałam się do tyłu i to był mój błąd. Wysuniętą rękę trafiła strzała, żelazo brutalnie przeorało się przez moją skórę i ciało. Na szczęście strzała drasnęła się tylko z moim ciałem i przeleciała dalej. Wrzasnęłam z bólu, powieki spowiły mi się łzami, ale nie było już czasu na płacz. Schowałam twarz w moim szaliku i całkowicie oddałam się cwałującemu rumakowi i osobie go prowadzącego.

Xeno

Takie tam wypociny człowieka, krótkie opowiastki lub wiersze o tym, co mi się nie podoba, lub po prostu opowieści fantastyczne. Zapraszam do komentarzy i opinii.

  • Nikt nic nie powiedział. Jeszcze...
, żeby skomentować.