Szkoła Rodzenia 4 komentarze 2015-01-08

Nie tylko statystyki

Długość: 21min MP4 MP3 (10MB) RSS

Nie tylko statystyki są ważne. Jeżeli cokolwiek gdziekolwiek publikujesz, pamiętaj zawsze o tym, że twoi odbiorcy dzielą się na trzy grupy. To naprawdę ważna sprawa.

Martin Lechowicz

Spłodziłeś coś ciekawego, ale nie doszło do porodu? Masz górę pomysłów, ale boisz się zacząć? Czujesz parcie i nie wiesz co zrobić? Szkoła Rodzenia pomoże każdemu, kto czuje potrzebę rodzenia. Wszystko jedno czy to książka, film, komiks, piosenka, czy produkcja kapeluszy z czekolady. Bo nie wystarczy spłodzić - trzeba jeszcze urodzić. Martin Lechowicz - autor piosenek, książek, komiksów, podcastów, videocastów, gier - to gość, który ma kupę doświadczenia, kupę sukcesów w tym co robi i dużo przydatnych wskazówek dla każdego, kogo ciągnie i pcha w stronę tworzenia. Program jest dla tych, którzy chcą popracować i chcą mieć wyniki. Wszystkie odcinki dostępne tylko dla mecenasów radia Enklawa.

  • Karolina
    Karolina
    9 lat temu

    Świetny odcinek.

  • Stefan
    Stefan
    9 lat temu

    Prawdziwa chadowa współpraca.

  • Martin Lechowicz
    Martin Lechowicz
    9 lat temu

    Krawiec nigdy nie był apostołem w moich projektach. Chyba ma na myśli czasy Kontestacji, ale i wtedy była inna historia trochę. To nie pasuje do sytuacji zupełnie, on nie był nigdy fanem ani odbiorcą, on sam był twórcą.

    Jeżeli chodzi o ostatnią historię to albo nie o tym mówi, albo nie pamięta albo kłamie - wszystkie rzeczy równie prawdopodobne. Gadaliśmy sobie prywatnie całkiem sporo i fajnie było. Problem w tym, że gość się robi co jakiś czas i co jakiś temat ekstremalnie agresywny i wtedy kończy się możliwość rozmawiania.

    Z docenianiem ludzi (albo raczej: z wyrażaniem tego) mamy wszyscy w Polsce duży problem. Wychowanie i szkoła nie dały nam tego odruchu. Nie, że nie chcemy - po prostu nie przychodzi nam do głowy, że to potrzebne. Otoczenie uczy, że trzeba pracować "na twardziela". Dużo kląć, robić swoje, ciągle wymagać i nie bawić się w pedalską psychologię.

    Idiotyczna postawa, ale jedna rzecz wiedzieć to, a inna pozbyć się od razu 20 lat takiej tresury.

  • Sylwek
    Sylwek
    9 lat temu

    Dobry wykład, powiem szczerze! Nie mam takiego doświadczenia jak ty, ale fajnie wytłumaczyłeś, gdzie leży korzyść posiadania małej, ale zaangażowanej grupy odbiorców. Dzięki.

    Podczas oglądania nasunęła mi się inna kwestia, która ostatnio zaprząta mój umysł.

    Martin, mówiłeś o tym, jak twórca powinien podchodzić do zaangażowanych osób (tzn. docenić, czasem coś napisać, takie ludzkie podejście). Pomagałem w kilku różnych projektach, często byłem na zapleczu. Mam jedno przemyślenie potwierdzone każdym kolejnym projektem, w którym nie gram "pierwszych skrzypiec". A mianowicie, twórca prawie nigdy (w praktyce) nie dziękuje osobom zaangażowanym czy, jak to określiłeś, apostołom. Nie pisze do nich personalnych maili, nie dzwoni, nieważne od zaangażowania relacja jest zwykle na gruncie służbowym.

    Zaobserwowałem za to coś innego - twórca projektu ma o sobie i swoim projekcie ekstremalnie wysokie mniemanie. Twórca, jako, że wiele osób czegoś od niego chce, uważa swój czas za ważniejszy od innych - w końcu musi obsłużyć tyle osób. Twórca nawet najbardziej zaangażowane osoby zwykle traktuje podobnie jak masową publiczność - odzywa się tylko wtedy, gdy coś się zepsuje, albo ktoś coś zawali - zwykle w celach wyłącznie służbowych, żeby naprawić, doradzić bądź opierdzielić. Dokładnie tak samo, jakby poprawił anonimową osobę w internecie, gdyby tylko coś dla niego robiła.

    Mówię to też ze swojej perspektywy. Czasem to ja byłem osobą kluczową w danym projekcie i u siebie sam zauważyłem te cechy w czasie robienia jakiegoś "dzieła". Bardzo ciężko mi przychodzi pamiętanie o tym, żeby samemu ustrzec się tych cech. Chyba jedyne, co pomaga, to przerwa od pracy i chwila odpoczynku, relaksu lub spotkanie z innymi. W przeciwnym wypadku wpada się w wir pracoholizmu i ma się wykrzywione (przedmiotowe) spojrzenie na innych współtwórców.

    Co ciekawe, najlepsze relacje nawiązywałem z innymi ludźmi zaangażowanymi w jakiś projekt, a nie z samym twórcą. Te osoby bardziej rozumiały, skąd się u mnie brała pasja i chęć pracy, a i ja bardziej rozumiałem te osoby i miałem dla nich choć 5 minut na rozmowę. Sam często zauważałem, że dałem innym poznać siebie dopiero po zakończeniu projektu, którego byłem twórcą. Po prostu wyhamowałem i spojrzałem na ludzi po ludzku, miałem czas, żeby napisać, porozmawiać czy się spotkać. Dopiero to w pełni kształtuje relację pomiędzy twórcą a zaangażowanym.

    Podsumowując - będąc twórcą czegoś fajnego, często tracisz innych sprzed oczu. Czy to masy, czy zaangażowanych, czy apostołów. Gdy się skupiasz tylko na tworzeniu, to ci wszyscy stają się dla ciebie pionkami. Mniej czy bardziej ważnymi, ale tylko pionkami. Mało znam twórców-wyjątków od tej reguły, ale tych, których znam, wyliczyłbym na palcach jednej ręki. Tacy ludzie to nieopisany skarb.

    Jedyne, co mi pomaga mi uchronić się przed tym przedmiotowym patrzeniem na ludzi, to rzucenie pracy w kąt i zwyczajne, ludzkie podejście do ludzi, gdy tylko mam na to chwilę. Może, czytelniku, masz jakieś swoje przemyślenia na ten temat? Jak nie wpaść w nałóg tworzenia i nie zapomnieć o tych, którzy z własnego wyboru są przy nas?

    P.S. Akurat w innej audycji http://www.enklawa.net/je-s... toczy się dość nieprzyjemna, agresywna dyskusja. Zauważyłem w niej coś, co pasuje do moich ostatnich przemyśleń na temat kontaktu pomiędzy twórcą a zaangażowanym. Tutaj akurat zaangażowany (wręcz apostoł) negatywnie opisuje dotychczasowy kontakt z twórcą.

    Krawiec do Martina:
    "Nie pamiętam abyś w przeciągu tych wszystkich lat kiedy pomagam ci w
    projektach choć raz spytał na priva "co słychać", nigdy nie usłyszałem
    słowa "dzięki", nigdy nie zadzwoniłeś do mojej audycji, nie wpłaciłeś
    ani grosza, z niczym nie pomogłeś itd. [...]"

, żeby skomentować.